W pokoju wisiał zwyczajny, fioletowy klosz. Taki prościuszek. Aż tu nagle mama oznajmiła, że ma na niego pomysł i mam przytargać kryształki. Miałam akurat przeźroczyste i różowe. Zdecydowałyśmy się na różowe. Przyczepiłyśmy i wyszło... jakoś za skromnie. To jeszcze jedną warstwę. Tym razem z tych przeźroczystych, ale na haczykach. Najmozolniejszą pracą było zaczepianie o oczka. Dziurki w plastiku wypalałyśmy rozżarzonym widelcem. Z efektu jestem niezwykle zadowolona.
Wyczerpał on moje zapasy kryształków :P Ale na brak koralików nie narzekam, chwilowo i tak korzystam przeważnie z drobnicy.
Wyczerpał on moje zapasy kryształków :P Ale na brak koralików nie narzekam, chwilowo i tak korzystam przeważnie z drobnicy.
Ale śliczna lampa. Świetnie Ci wyszła. Prezentuje się super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńFajnie coś samemu odnowić, nadać drugie życie. Na pewno nikt nie ma takiej świetnej lampy ;) Wyszła naprawdę super!
OdpowiedzUsuńNooo i pięknie!!! lubię takie metamorfozy! :)
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuńEfekt fantastyczny.