Przybyła do mnie dziś wytęskniona paczuszka z półfabrykatami. Zajechała z kurierem pod sam dom. Zaraz wszystko wylądowało na stole w salonie. I podziwiałyśmy z mama zawartość. Skarbów, a skarbów. Najważniejszym elementem są oczywiście igły do koralików, dwie, cieniuteńkie jak włos, dłuższe od poprzednich, ale co dziwne łatwiej mi było przewlec przez nie żyłkę, chociaż są cieńsze. Co jeszcze ? Mhm ... Cała masa różnorakich bigli, zapięć i takie tam. Jednak kupiłam za mało koralików. Miałam nadzieję, że uzupełnię zapasy w Empiku, ale udało mi się zgarnąć tylko kilka pudełeczek z Toho. Reszta to jakaś masakra. Podrożało i opustoszało. To co zostało, niewarte uwagi, a wręcz rozśmiesza. Kto normalny kupi opakowanie zawierające
10 otwartych, metalowych ogniwek 8mm za 4,99, kiedy może w internecie zamówić
100 za złotówkę ? No, nie ja, sorki.
Dzisiaj ruszyła też praca nad indiańcami z drobnicy, choć w zasadzie to one maja w sobie coś bardziej egipskiego.
Z tego co dzisiaj dostałam powstały już jedne kolczyki. Bardzo mi się podobają, tak fajnie się gibią.
Zrobione z błękitnych łezek, na posrebrzanej bazie, zawieszonej na srebrnych łańcuszkach. Pierwszy raz do kolczyków użyłam zamykanych bigli angielskich.